ARTYKUŁY


Badrinath, Mahavatar Babaji i Swami Yogananda


      Kiedy jakieś kilkanaście lat po raz pierwszy usłyszałem o Badrinath w indyjskich Himalajach w jednej chwili poczułem silne ukłucie w sercu, jakby stało się to za przyczyną dotknięcia na moment jakieś odwiecznej tajemnicy. Wówczas usłyszałem o tym miejscu w związku z Sathya Sai Babą, który w 1958 roku miał powiedzieć na piaskach Chitravatti swoim bliskim, że chciałby zabrać ich w nieodległej przyszłości: do Badrinath, miejsca swej jogicznej tapasji...z odległej przeszłości. To, co wówczas powiedział Sai Baba zabrzmiało dla słuchających go nad wyraz tajemniczo, gdyż trudno im było znaleźć czas w życiu, wtedy 32-letniego Mistrza, na taką praktykę. Ale zapewne mówił o odległej, odległej przeszłości. I tak ma marginesie: mój Mistrz medytacji dwa lata temu wspomniał po naszej wizycie w Puttaparthi: Pamiętaj, Sai Baba to tylko człowiek...ale człowiek, który urzeczywistnił Atmę. Urzeczywistnił na drodze długiej tapasji/praktyki ascetycznej/ w wielu żywotach...W obliczu jednej, jedynej kanonicznej biografii Sathya Sai Baby zabrzmiało to tajemniczo, ale zarazem nasunęło mi skojarzenie z Badrinath...No i minęły niespełna dwa lata, gdy nadszedł czas, kiedy wraz z moim Mistrzem i 1200 pielgrzymów mogłem udać się na yatrę/pielgrzymkę/ w indyjskie Himalaje obejmującą tak ważne dla hinduizmu miejsca jak: Badrinath, Kedarnath, Gangotri i Yamunotri. Jednak dla mnie magnesem stało się Badrinath...nie tylko z powodu wspomnianego na początku, ale z jeszcze kilku innych...

      Zdarzyło się lata temu, że, jako wydawca, wydałem swego rodzaju bestseller wśród wielbicieli Sathya Sai Baby. Jego polski tytuł brzmiał Sai Baba i górski aszram i opowiadał on historię jedenastu joginów, którzy, wybrani przez Sai Babę, zostali skierowani przez niego w rejon łańcucha górskiego Nara Parwata od wschodu okalającego Badrinath, gdzie w niedostępnej dla ludzi jaskini mieli odbywać swoją wyjątkowo drastyczną jogiczną tapasję. Ta skądinąd piękna i poruszająca opowieść swego czasu zachwyciła w Indiach i na świecie tysiące czytelników. W Puttaparthi poznałem nawet autora tej spisanej rzekomo przez niego relacji, a przekazanej mu przez jednego z joginów z tego aszramu zwanego Gufa Nara Narayana, czyli jaskinia Nara Narayany. Ale już wówczas odniosłem wrażenie, że autor książki zachowuje się nieco niewyraźnie, jakby chciał przykryć wyłażącą co raz na powierzchnię fikcyjność całej opowieści. Więc teraz zmierzając do Badrinath swoistą “drogą śmierci” po skalnych półkach w staruteńkim autobusie postanowiłem przeprowadzić swoje bardzo małe prywatne śledztwo w sprawie... Niestety, czasu miałem mało, gdyż przewidywany pobyt w Badrinath skrócił się nam z powodu przymusowego noclegu ostatniej nocy w Joshi Math, co stało się za przyczyną osuwiska skalnego na drodze do Badrinath. Kiedy już więc znalazłem się u celu, niezwłocznie zająłem się szukaniem osób, które byłyby w stanie powiedzieć mi co nieco o górskim aszramie Sai Baby, nawet jeśliby miało okazać się to legendą. Może czasu było za mało, może trafiałem na niewłaściwych ludzi, ale z kilkunastu zapytanych nikt, ale to nikt, nie dość, że nie słyszał o takim aszramie, to nie słyszał również i o książce. Poddałem się w końcu, dochodząc do wniosku, że gdyby faktycznie to była jakaś prawda, to jednak jakiś jej ślad pozostałby w pamięci ludzi. A pytani, byli miejscowymi hotelarzami, jeden miejscowym lekarzem, inny wojskowym, a ostatni, okazał się być nawet wszechstronnie wykształconym joginem, mówiącym całkiem poprawnie po angielsku. Popalał gandżę, poprosił o parę rupii i poradził, że, jeśli naprawdę chcę spotkać joginów z krwi i kości, a nie z książkowej celulozy, to powinienem udać się górską drogą w stronę szczytu Nilakanth wznoszącego się na wysokość blisko 6600m.npm, a uchodzącego wśród hinduistów za jedną z głównych siedzib Sziwy, gdyż swoją dotychczas główną siedzibę, górę Kailas, Sziwa musiał opuścić, jako że znajduje się ona już po chińskiej stronie Himalajów. Pożegnawszy się z joginem, ruszyłem w stronę najważniejszego miejsca w Badrinath, czyli świątyni Nara Narayany. Świątynia piękna, kolorowa, dosłownie malownicza, zaprasza wręcz do wejścia do niej. Niestety, kłębiący się przed nią tłum żądnych spojrzenia na zrobiony z czarnego saligramu wizerunek Nara Narayany/formy Wisznu, nie daje mi możliwości wyboru i postanawiam ruszyć w góry w stronę szczytu Nilakanta. I wyruszyłem całkiem niezłą ścieżką ku temu majestatycznemu, ośnieżonemu szczytowi...Po drodze, jak na razie nie spotkałem nikogo, gdyż wszystkich przybywających do Badrianth zaraz wchłania świątynia z jej kosmiczną formą Wisznu, najwidoczniej żądną ludzkich spojrzeń. Ale gdy przeszedłem jeszcze z kilkaset metrów w górę, nieoczekiwanie usłyszałem kilka głosów. Po chwili stwierdziłem, że z góry schodzi ku centrum Badrinath grupka mężczyzn, wszyscy brodaci, i wszyscy biali. Po krótkiej wymianie powitań okazało się, że są to uczestnicy yatry, przyprowadzonej do Badrinath przez niejakiego Marshalla Govindana, Kanadyjczyka znanego w świecie nauczyciela technik krija jogi, ale przede wszystkim autora książek o postaci legendarnego Mahavatara Krija Babajiego. Govindam należy też do kręgu osób podtrzymujących z determinacją mit o istnieniu Mahavatara, gdyż twierdzi, że osobiście spotkał go dwukrotnie w okolicach Badrinath, i że został wtajemniczony przez niego w nieznane dotąd techniki krija jogi. Nie tylko zresztą Govindan, gdyż takich osób twierdzących, że spotkały słynnego Krija Babajiego w okolicach Badrinath jest przynajmniej kilkanaście. Wystarczy poszperać w internecie, a najlepiej przyjrzeć się ich anonsom reklamowym: sprzedają towar wysokiej jakości i drogi, gdyż opatrzony certyfikatem najwyższej klasy przez samego Mahavatara. Zresztą Mahavatar bywa miłościwy nie tylko dla tych, którzy są w stanie dotrzeć do Badrinath, ale potrafi też zjawić się w czyimś mieszkaniu, czy nawet zmaterializować się w szpitaliku dla dzieci na odległym Mauritiusie. Naprawdę może zjawić sie w każdej chwili wszędzie, pomagając temu czy innemu rozkręcić duchowy biznes, który w dzisiejszym za wirowanym, chaotycznym świecie finansów jest całkiem niezłym sposobem na materialną pomyślność. A tak swoją drogą, to czytałem książkę Govindana pt. Babaji i tradycja 18 siddhów, i przyznam, że zawsze zastanawiało mnie, skąd autor ma tak pewne i jednoznaczne informacje o Krija Babajim ? Dopiero z czasem dotarłem do tego, że pochodzą one z wydanych w latach 50-ych książek innego “krija-kontaktowca”, czyli Neelakanthana/tak jak szczyt w Badrinath/ oraz pism pewnego jogina, zwanego Ramaiah...

      Od grupki tych białych joginów Marshalla Govindana dowiedziałem się jeszcze, że przyjechali do Badrinath, żeby wziąć udział we wstępnych pracach przy budowie aszramu krija-jogi, jaki ma powstać w zachodniej stronie miasta do jesieni 2009 roku. O ile nadal będzie im towarzyszyła łaska Mahavatara, jeśli chodzi o pieniądze na budowę, zaznaczyli. Ale wydaje sie, że Krija Babaji jest , jak dotąd, bardzo łaskawy dla Govindana, może już trochę mniej dla innych, ale z pewnością, tak czy inaczej warto go mieć za swego patrona.

      Więc i ja ruszyłem w droge w góry, nie ukrywam, z nadzieją spotkania kogoś. Niestety, droga ku szczytowi Nilakanth w miarę coraz szybciej zapadającego zmroku wydłużała się coraz bardziej, aż w końcu zrobiło się bardzo ciemno i zimno. I postanowiłem wrócić. Po drodze minąłem kilka kamiennych domków, w których najprawdopodobniej przebywali jacyś jogini, ale zdecydowałem nie sprawdzać. Już w gęstym mroku dotarłem do świątyni Nara Narayany. Cóż, Mahavatar Krija Babaji nie zjawił sie na mojej drodze...Może nie byłem jeszcze gotowy na spotkanie z nim ?

      Następnego ranka wstałem bardzo wcześnie, około czwartej na ranem. Raz, że szkoda było w takim miejscu jak Badrinath czasu na sen, dwa, że w pokoju hotelowym temperatura raczej przypominała tę na zewnątrz i było wilgotno tak, że postanowiłem udać się jeszcze na kąpiel w naturalnych gorących źródłach siarkowych i na pożegnanie Badrinath zerknąć na Nara Narayanę, Pana Wszechświata. Udałem się jedną z uliczek w dół ku bystro płynącemu Gangesowi zwanemu tu Alakanandą , gdy naraz moją uwagę zwróciła męska postać o bujnie rozwianych gęstych czarnych włosach. Twarz, na którą zerknąłem najpierw ukradkiem, wydała mi się dziwnie znajoma. No, nie, przecież ten, którego widzę, to, wypisz, wymaluj, sam Swami Yogananda. Mężczyzna, chociaż stał, był pogrążony w medytacji. Zdecydowanie wyróżniał sie z tłumu licznych, na ogół żebrzących joginów, dla których medytacja wydawała się stanem zdecydowanie obcym. Postanowiłem podejść do tajemniczego nieznajomego i zapytać go. Chociaż z drugiej strony, nie chciałem wytrącać go z medytacji . Sam otworzył oczy. I też spojrzał na mnie. Podszedłem i rzuciłem po angielsku: “Wyglądasz jak Yogananda”. Uśmiechnął się i całkiem wyraźnie odparł po angielsku: “Wiem”. I po chwili dodał:”Może jestem nim...Wiem, że będziesz jeszcze w Kedarnath. Spotkamy się tam....”

      O Kedarnath i spotkaniu z tajemniczym joginem w następnym odcinku...

      

MariuszPiotrowski      

Artykuł ukazał się w Czwartym Wymiarze, nr 12/2008