ARTYKUY


Sai Baba i Ets



      O Sathya Sai Babie, najpopularniejszym chyba współczesnym hinduskim mistrzu duchowym, napisano na całym świecie już zapewne tysiące artykułów, wydano setki książek, z których dziesiątki ukazały się również w Polsce. Na ogól jednak perspektywa, z jakiej na mistrza z południowo indyjskiej wioski Puttaparthi, spoglądają autorzy, jest czysto religijna:„Sai Baba to Bóg kroczący po Ziemi” i ten dogmat przekreśla właściwie jakąkolwiek próbę przesunięcia „punktu percepcji“ postaci Sathya Sai Baby. Szczególnie trudne jest to zadanie po spotkaniu z tzw. wyznawcami, zaprogramowanymi na religijną gorliwość ale, i to jest paradoks, o wiele prostsze jest w samym aśramie Sathya Sai Baby, czyli w Prashanti Nilayam. A chodzi o perspektywę „kosmiczną”, lecz nie w religijnym tego słowa znaczeniu.

      Na początku lat 90-tych przebywających w aśramie zelektryzowało pewne wydarzenie, jakie miało miejsce w noc ważnego hinduistycznego święta, Mahasiwaratri, czyli Wielkiej Nocy Siwy. Mniej więcej w okolicach północy z kilkaset osób, przechadzających się uliczkami tętniącymi życiem w tę szczególną noc, w czasie której Sai Baba niegdyś materializował tzw. lingamy hiranyagarbha, stało się zupełnie nieoczekiwanie świadkami niesamowitego wręcz wydarzenia. Otóż, nad wielką halą, w której wówczas trwała ceremonia nocy Siwy pojawił się w pewnej chwili ogromny obiekt w kształcie dysku, emanujący seledynową poświatą. Pojawił się i zawisł nieruchomo nad dachem hali unosząc się nad nią, według relacji świadków, nie więcej niż kilka metrów. I wisiał tak nieruchomo około siedem-osiem minut, po czym na oczach setek obserwujących, stopniowo zaczęły rozmywać się jego kontury i błyskawicznie zniknął. Ale nie zniknęła ogromna ekscytacja, jaka stała się udziałem świadków tego nokautującego umysł zdarzenia. Nie była, to niestety, doba komórek i wszechobecnych aparatów cyfrowych, dlatego nie zachował się z tego wydarzenia żaden zapis fotograficzny, jedynie kilka dosyć skrupulatnych opisów sytuacji, zrobionych bądź naprędce, bądź dopiero po kilku godzinach ,no i, przede wszystkim wspomnienia. Kiedy następnego dnia rano świadkowie odwiedzin tajemniczego obiektu próbowali dowiedzieć się czegoś więcej od personelu aśramu, w odpowiedzi dostawali jedynie potwierdzenie, że faktycznie coś takiego miało miejsce, a dodatkowo bilet do aśramowego planetarium, które, wyjątkowo chyba z tej okazji, zostało otwarte po długiej przerwie. Ci, którzy kiedykolwiek byli w tym, pięknym, zwłaszcza z zewnątrz planetarium, wiedzą, że programy w nim prezentowane, to nie tyle popularnonaukowe projekcje astronomiczne, lecz programy mające pokazać Sai Babę, jako postać o wymiarze kosmicznym, która jako światło świadomości, z początku czasu przybyła na Ziemię. Sam, na przestrzeni moich późniejszych pobytów tym aśramie próbowałem wyjaśnić jakoś tę zagadkę, ale, przyznam, okazało się to zadaniem ponad siły. Nawet „wielki wtajemniczony” aśramu, pan Narasimhan, senior-edytor magazynu Sanatana Sarathi, po siedmiu latach już bardzo mgliście wspominał to wydarzenie i wyraźnie uciekał od kosmicznego wątku. Jednak jak miało się okazać wizyta w noc Mahasivaratri, to jeszcze nie było wszystko.....

      Na początku roku 1995, był to czas mojej drugiej wizyty w tym aśramie, wydarzyła się kolejna sensacja. W jeden z tygodni stycznia tamtego roku, również setki ludzi, oczekujących w kolejce na poranny darśan Sathya Sai Baby mogło obserwować, właśnie przez blisko tydzień, około godziny trzeciej-czwartej nad ranem fantastyczny spektakl na niebie. Pojawiały się wtedy ,nie wiadomo skąd, sporych rozmiarów kule światła i w sposób przeczących, jakimkolwiek prawidłowościom mechaniki ruchu, pędziły po nieboskłonie, wykonując przez blisko godzinę fantastyczny taniec na czarnym indyjskim niebie, gęsto usianym gwiazdami. I nie były to na pewno ptaki, jak sugerowano później, ani samoloty, chociaż w pobliżu przebiegał korytarz powietrzny do Madrasu. Wielu z tych, którzy byłi świadkami tego wspaniałego spektaklu przez następne lata, spotykając się w aśramie, witało się słowem „UFO”.

      Ci, którzy byli w aśramie Sathya Sai Baby wiedzą dobrze, że jego istotnym elementem jest Uniwersytet. Budynek administracyjny tego uniwersytetu, czyli rektorat, położony jest z dala od budynków dydaktycznych, na wzgórzu, blisko serca aśramu, czyli świątyni, zwanej mandirem. Nie jest to miejsce, do którego mogą dostać się osoby postronne. Wejście do budynku jest pilnowane, ale jak się okazuje nie zawsze i nie ściśle. W roku 1999 wraz z małą grupą wybrałem się na spacer w stronę budynku administracyjnego ,a właściwie w stronę aśramowego muzeum. I kiedy już znaleźliśmy się przy muzeum, okazało się, że akurat jest ono zamknięte, natomiast otwarta /ani jednego pilnującego/ jest droga do budynku administracji Uniwersytetu. Właściwie, można powiedzieć, żywej duszy, jakby ktoś specjalnie otworzył nam wrota do sezamu. Nie zastanawiając się wiele, momentalnie skorzystaliśmy ze sposobności i weszliśmy do środka tego przepięknego formą budynku. Rozpoczęliśmy jego zwiedzanie, dosyć chaotyczne, gdyż byliśmy zupełnie pozbawieni jakiegokolwiek przewodnika po tym miejscu. Chodziliśmy od sali do sali oglądając rozmaite zgromadzone i eksponowane w nich przedmioty, aż w pewnej chwili dotarliśmy do sali, która , jak zorientowaliśmy się po wystroju i wyposażeniu, była salą rektora Uniwersytetu, czyli samego Sathya Sai Baba. W szafach, w ich przeszklonych witrynach stały rozmaite przedmioty z całego świata, zapewne dary dla JM Rektora. Z tą przestronną salą sąsiadował z kolei znacznie mniejszy od niej pokój, umeblowany również przeszklonymi szafami. Podeszliśmy do jednej z nich i wtedy naszą uwagę zwrócił jeden stosunkowo drobny przedmiot. Na niewielkim metalowym talerzyku leżał seledynowy przedmiot, a właściwie niewielkie seledynowe jajko, do którego jakby przyklejona była mała figurka siedzącej małpki. Nie wiem dlaczego, ale spośród setek zgromadzonych tam przedmiotów tylko ten jeden poruszył moją uwagę. I to mocno. Do tego stopnia, że już chciałem sięgnąć do wnętrza szafy, żeby przyjrzeć się temu, co ujrzałem z bliska, z bardzo bliska. Ale szafa była zamknięta na klucz. Jednak wtedy, jakby wyrósł spod ziemi, do salki wszedł młody Hindus, być może z personelu tego budynku. Widząc moje zainteresowanie seledynowym jajkiem, nie pytany, sam pospieszył z wyjaśnieniami. I powiedział, że to, co widzę to zaledwie replika czegoś co Sai Baba zmaterializował z ręki kilka lat wcześniej. Materializując oryginał, czyli seledynowe jajko, powiedział podobno wówczas, że to jajko, o konsystencji żelu, było pierwotną rozsadnią życia na Ziemi, a małpka była symbolem ewolucji tego życia. Po zmaterializowaniu tego przedmiotu, Sai Baba, jak ma to w zwyczaju, po kilkunastu minutach odesłał go w niebyt, czyli zdematerializował. Ci, którzy byli świadkami tej materializacji, zrobili replikę tego, co widzieli, czy raczej tego, co zapamiętali. Przyznam, że słuchając objaśnień nieoczekiwanego przewodnika po sali rektorskiej, poczułem na sobie iście kosmiczny dreszcz.

      Sathya Sai Baba pytany o istnienie życia pozaziemskiego, nigdy nie udzielał jednoznacznej odpowiedzi. A pytano go o to często, ale tak jak często pytano go o to, tak często otrzymywano od niego rozmaite odpowiedzi, jak np. Odpowiedź – koan na pytanie o istnienie istot pozaziemskich : „Dla jednych istnieją, dla innych nie”. Zależy, kto pyta...

      Żeby zakończyć tę krótką refleksję o kosmicznym wymiarze Sathya Sai Baby, warto może wspomnieć o zupełnie świeżym epizodzie, jaki miał miejsce w październiku 2007 roku. Chyba około 8 października tłumacz dyskursów Sathya Sai Baby, Anil Kumar oznajmił, po popołudniowym darśanie, że Sathya Sai Baba udzieli tego wieczoru „księżycowego darśanu”. Tysiące ludzi udało się na oddalone o kilka kilometrów od aśramu lotnisko, gdzie miał się odbyć ten kosmiczny darśan. Prasa hinduska szacuje, że oczekujących na ten kosmiczny cud mogło być nawet trzydzieści-czterdzieści tysięcy. W każdym bądź razie ścisk na lotnisku był tak wielki, że nawet sam Sathya Sai Baba miał problem z dojazdem, jego samochód co chwila utykał w korkach. Jednak kiepska, pochmurna tego wieczoru pogoda, najwyraźniej pokrzyżowała plany i wizja księżycowego darśanu pozostała tylko niespełnioną wizją, ku ogromnemu rozczarowaniu tłumu, który gorączkowo oczekiwał kosmicznego wydarzenia, mimo że daleko było jeszcze do księżycowej pełni. Ale....Po około dwóch tygodniach zaczęły pojawiać się, i to licznie, rzekomo zrobione w różnych miejscach na świecie zdjęcia i filmy na których podobno widać twarz Sathya Sai Baby. Natychmiast zawędrowały do sieci i kto chce może próbować znaleźć te filmy w YouTube. Ale wydaje się, że są to zapisy z Ciemnej Strony Księżyca...,strony niespełnionych ludzkich pragnień i marzeń...

Mariusz Piotrowski

Czwart Wymiary, nr 2/2008/