ARTYKUŁY


Samadhi w krainie joginów



      Jednodniowy wypad do Trimbakeswar to był prawdziwy prezent od Mistrza, chociaż tym razem wypad bez jego udziału. Samo miateczko Trimbakeswar liczy nie więcej niż pięćset lat, jednak na jogiczny background tego miejsca składaja się tysiące lat. To otoczone wręcz mistycznie pięknymi górami jogiczne centrum było na przestrzeni wieków areną duchowych zmagań największych ascetów Indii. Również tutaj znajduje się jeden ze słynnych dwunastu jothirlingamów Indii, podtrzymujących dzieło stworzenia jak i stanowiących duchową wielkość tego kraju. Naturalna, czyli boskiego pochodzenia, formacja skalna tworząca lingam, w wieku XVIII zostala obudowana przepiękną świątynią, do dzisiaj stanowiącą serce jogicznego Trimbak. Z wnętrza świątyni prawie non-stop dobiegają odgłosy śpiewanych głośno przez braminów i przez pielgrzymów wedyjskich mantr. Jest tam wręcz gęsto od dżwięku przenikającego każdą komórkę ciała. W świątyni właściwie przez cały dzień, na okrągło przez cały rok jest tłoczno, gdyż „zaliczenie” wszystkich dwunastu jothirlingamów należy do podstawowych powinności świątobliwego Hindusa. Ja, nie Hindus, prawie przypadkiem zaliczyłem na swoim karmicznym rachunku aż cztery takie lingamy w jednym roku, co, nie ukrywam, zaskoczyło mnie samego, raczej dalekiego od hinduistycznych religijno-świątynnych uniesień. Nie jest to zresztą aż tak trudne zadanie, gdyż w samym stanie Maharasztra, znajdują się aż cztery takie lingamy. Ale Trimbak to nie tylko słynny lingam, ale tez miejsce, gdzie bierze swój początek druga pod względem religijnej ważności, święta rzeka Indii, Godawri. Właśnie tutaj zaczyna swój bieg ze wzgórz Brihmagiri, żeby juz w odległym o jakieś czterdziesci kilometrów starożytnym mieście Nasik płynąc wartkim nurtem, na tyle wartkim, żę Nasik stało sie na przestrzeni historii miejscem rytualnej kąpieli dla uczestników największego chyba religijnego festynu Indii, święta Kumba Mela. To właśnie do Nasik, a właściwie nad Godawri, ściągają co 12 lat pielgrzymi i asceci-jogini z całych Indii, podobnie jak i do innych miast tego cyklicznego święta: Haridwaru, Ujjain i Prayag. W każdym bądż razie przemiana Godawri na przestrzeni zaledwie czterdziestu kilometrów z zaledwie wąskiego skalnego strumyczka w szeroką rwąca rzekę wydaje się wręcz niewiarygodna. Chociaż równie niewiarogodny wydaje się już na tak krótkim odcinku brud tej świętej rzeki, osiągającej jakieś dwieście kilometrów dalej stopień. czystości ulicznego ścieku. Ale świętość nie podlega ocenie....

Godawri, czyli Ganges Południa, jako strumyk spływający z Brahmagiri.

      Jednak chyba ani lingam, ani Godawri nie uczyniły Trimbak wielkim i słynnym. To stało się za przyczyną ludzi, a właściwie za przyczyną joginów-nadludzi. Aura tego miejsca ściągała ich tutaj z calych Indii, a oni tę aurę wzmacniali. To właśnie tutaj, w jaskiniach wydrążonych w otulonych przez mgły wzgórzach okalających dzisiejsze Trimbak medytował podobno legendarny jogin Matsyendra. To właśnie on wychował innego, prawdziwego jogicznego giganta, obok Krija Babajiego, najsłynniejszego chyba jogina Indii, Gorakhnata. O samym Gorakhnacie, poza legendami, właściwie wiadomo niewiele. Prawdopodobnie żył na przełomie na przełomie X i XI wieku, chociaż równie dobrze mogło to być o dwieście lat wcześniej. Dzisiaj do Gorakhnata przyznają sie w różnych miejsca Indii, biorąc go sobie za patrona tej czy innej jogicznej sukcesji, ale prawdopodobnie właśnie w Trimbak spędził najwięcej czasu. I tutaj tez po zakończeniu swojej tapasyi/ascetycznej praktyki/przyjąl imię Gorakhnath, dając przy okazji początek największej chyba i żywej do dzisiaj jogicznej sukcesji, tzw. Nath sampradayi, która z czasem rozdzieliła sie na kilkanaście linii, różniących się elementami ascetycznych praktyk.
Jednym ze współczesnych reprezentatntów tej Nath sampradaji był zaprezentowany niedawno na ł:amach Cz/piórem Leona Zawadzkiego, Sri Nisargadatta Maharaj. Innym,bardzo znanym, reprezentatntem tradycji Nathów.zapoczątkowanej przez Gorakhnata był słynny Sai Baba z Shirdi, jak i jego mistrz, Akkalkot Maharaj. Niektóre z linii tej Nath sampradaji kładły nacisk na praktyki umożliwiające m.in. dokonywanie tzw. „cudów”, co skądinąd wcale nie było wśród joginów aż taką rzadkością. Według pewnych wierzeń to właśnie jogini z linii Nathów są siddha joginami wspierającymi zarządzających całym Universum, Pięciu Panami Wszechświata. Według wierzeń jednym z tych Władców był Shirdi Sai Baba. Podobno Gorakhnath nigdy nie umarł i żyje do dziś, podobnie jak Krija Babaji, od czasu do czasu stając na drodze kolejnego, inicjowanego przez siebie ucznia. Z materialnych dowodów obecności Gorakhnatha w Trimbak zachowała się wydrążona w stromym wzgórzu Brihmagiri grota medytacyjna, miejsce jego jogicznej ascezy, stanowiąc dzisiaj żelazną atrakcję turystyczno-duchowa. Chociaż fotografować we wnętrzu tej jaskini nie wolno, ale banknot o nominale 50 rupii jakoś uśpił czujność doglądającego porządku wszechrzeczy młodego jogina/?/z linii Nathów i zdjęcie prawdziwej jogicznej jaskini można obejrzeć w CzW. Chociaż jaskinia to w Indiach nie jedyna, jest ich wiele i prawdę powiedziawszy Goraknath musiałby żyć przynajmniej pareset lat, żeby w tych wszystkich jaskiniach zdążył przynajmniej trochę pomedytować. Podobnie, musiałby żyć z tysiąc lat, żeby napisać wszystkie przypisywane mu traktaty, ze słynną Avadhut Gitą na czele.
A przy okazji, polecam wszystkim ten traktat, być może najdoskonalszy opis wysokiego jogicznego stanu nie-dualizmu, a właściwie opis stanu nirvikalpa samadhi, kiedy znikaja wszelkie opozycje. Doskonałość tego tekstu pozwala przypuszczać, że na poziomie słów nie można stworzyć czegoś bardziej pełnego, a zarazem lakonicznego, powściągliwego, tak bardzo odległego od taniej egzaltacji rozmaitych religijnych pism.

Jaskinia Gorakhnatha.

      Trimbakeswar ma jeszcze jedną „żelazną” atrakcję. Jest nią grobowiec, z hinduska - samadhi, Nivrittinatha/krótka wzmianka o nim w Czw. Nr 9/2007/. Nivrittinath przybył wraz ze swoim ojcem/było to koniec XIII wieku/ do Trimbakeswar do Gahininatha, ówczesnego lidera społeczności Nathów. Nivrittinath miał wN. Od 1291 roku Trimbak stało sie miejscem jego ascezy i tutaj tez kilkanascie lat póżniej, podobnie jak słynny, młodszy brat w Alandi, wszedł w stan sanjeewan samadhi, czyli w stan żyjącego ciała, co jest osiągnięciem jogicznym „z najwyższej półki”. Muszę przyznać, że w samadhi Nivrittinatha czuje się jakąś dziwną moc, wierzę że nie stał za tym odczuciem mój wyrażnie podekscytowany umysł. Czy Nivrittinath naprawdę nadal w jakims stopniu żyje, fizycznie.Nie wiem. Ale jestem głęboko przekonany, że jest to możliwe i nie jest to tylko i wyłącznie legenda budowana przez wieki dla podtrzymania spirytualnej atrakcyjności Trimbakeswar. W sanjeewan samadhi wszedł nie tylko Nvirittinath, ale też jego dwa bracia, a siostra, Muktabai, zniknęła, zdematerializowała się na oczach setek świadków. W każdym bądż razie przemierzając okolone bujną tropikalna zielenią okolice Trimbak siła rzeczy trzeba być przygotowanym na nieoczekiwane magiczne spotkanie z jakimś tajemniczym joginem. Może nawet z samym Gorakhnatem, po upływie setek lat utożsamianym nawet z samym Krija Babajim.

Statua Nivrittinatha w światyni w Trimbak, miejsce jego sanjeewan samadhi.

      W końcu nadszedł czas powrotu z owianego przez mgły tropikalnej wilgoci i mgły mitów Trimbak do aśramu Mistrza, czyli do Kokamthan, nieopodal Shirdi. W drodze powrotnej jeszcze na krótko zatrzymujemy się w Nasik, na Ram Kund, miejscu licznych świątyń i rytualnych kąpieli w Godawri. W Nasik dominuje aura kultu Ramy oraz Wisznu, dlatego też co krok można spotkać tu wymalowanych w fantazyjne tilaki pielgrzymów. Na Ram Kund czuje się oddech wieków, czas jakby zatrzymał się tutaj. Nie przeciska się tutaj zgiełk rozwijającego się w ekspresowym tempie Nasik jak i w ogóle nowocześniejących błyskawicznie całych Indii. Droga powrotna z Nasik do Shirdi znacznie lepsza niż jeszcze rok temu, zapewne niebawem powstani tu kolejna autostrada. Powstają one tu naprawdę w oka mgnieniu, bijąc na głowę polskie tempo: 5 km na rok. Mamy za to na pewno wyższy przelicznik orderów, odznaczeń, nagród i przecięć wstęg, w przeliczeniu na kilometer czynnej autostrady. I z indyjskiego punktu widzenia wcale nie jest oczywistym, co tak naprawdę kryje się pod pojęciem Trzeci Swiat.

      Do aśramu trafiamy właśnie na moment kolejnej ceremonii honorującej kolejnego jogina, który właśnie osiągnął właśnie wysoki stan medytacyjny, stan samadhi. Osiągnięcie tego stanu jest zwieńczeniem pewnego etapu rygorystycznych praktyk jogicznych, zajmujących wcześniej czasami nawet kilkanaście lat, jak w przypadku honorowanego właśnie jogina. Jest to w aśramie Janglidasa Maharaja któraś już z kolei taka ceremonia, gdyż rośnie liczba tych, którzy właśnie tam osiągaja tam ten wysoki medytacyjny pułap, na którym już całkowicie zanika świadomość ciała fizycznego. Jest to poniekąd stan śmierci, dlatego sam proces zarówno wchodzenia jak i wychodzenia w samadhi odbywa się pod nadzorem samego Mistrza i jego najbardziej zaawansowanych w praktyce joginów. Ale, o czym można przekonać się naocznie, nie jest to jakiś stan mityczny, znany jedynie z romantycznych opowieści o jogicznych Indiach. I w świetle tego, czego można w tym miejscu doświadczyć samo cudowne Trimbakeswar wydaje się już znacznie mniej spowite przez mgłę mitu i legendy. Może jednak wszystko to, o czym usłyszałem w mieście Nathów było prawdą? Jogiczne samadhi jest naprawdę realne, może nawet w zasięgu ręki....

Ceremonia po samadhi Raju Maharaja.

Mariusz Piotrowski