ARTYKUŁY


NIEŚMIERTELNI ŚMIERTELNI



      Idea fizycznej nieśmiertelności jest żywa niczym śmierć. Śmierci nie ma, możemy np. przeczytać na stronach tzw duchowych książek lub usłyszeć od tzw nauczycieli duchowych podczas rozlicznych kursów i seminariów. Ale na ogół słowa te pozbawione są mocy, gdyż przekazywane są przez osoby, które tak naprawdę powtarzają tylko spirytualne slogany, nie mając tej prawdy w sobie. Co innego, kiedy wypłyną one od prawdziwego Mistrza, ale tych jak na lekarstwo... Czy istnieje w ogóle fizyczna nieśmiertelność? Oczywiście zagorzali miłośnicy magicznych Indii i wszelakiej jogi odpowiedzą, wręcz chórem: oczywiście, że istnieje ! Przecież Krija Babaji i inni nieśmiertelni jogini, z ukrytych gdzieś w niedostępnych Himalajach niewidocznych dla zwykłego śmiertelnika aśramów, żyją. Historii o takich czy innych niewidocznych dla zwykłego śmiertelnika aśramach ukrytych pośród niedostępnych szczytów, krąży w Indiach bez liku, stanowiąc wręcz żelazny element mitologii tej czy innej tzw. linii przekazu. Ile w tych wszystkich historiach prawdy ? Prawdopodobnie niewiele, szczególnie po nieco dokładniejszym zbadaniu każdej z nich. Ale może tych, skądinąd mitów nie należy niszczyć, niech żyją, inspirując wielu do podjęcia jogicznego wysiłku... A nam pozostają pewne, nieliczne fakty...

      W niewielkiej miejscowości Alandi, w indyjskim stanie Maharasztra znajduje sie tzw. Samadhi, czyli grobowiec jednego z najbardziej znanych „świętych” Indii, czyli Jnaneswara Maharaja. Ten młody jogin pojawił się na spirytualnym niebie Indii, niczym meteor i niczym meteor, zgasł. W czasie swojego 21-letniego życia zdążył zapisać się, jako ten, który pierwszy przełożył na język marati klasyk duchowy Indii, czyli Bhagavadgitę, a także napisał głęboki niedualistyczny traktat, który w wolnym tłumaczeniu można zatytułować Nektar nieśmiertelności. Skomponował też wiele poematów duchowych i wszystkiego tego dokonał tak naprawdę w ciągu 6 lat swego trwającego 21 lat życia, zakończonego w roku 1296. Ale czy właśnie zakończonego ? Młody, a zarazem pod każdym względem zrealizowany w życiu Jnaneshwar w pełni świadomie postanowił, uznawszy swój ziemski pobyt za wypełniony, odejść w wieczność i na oczach kilku tysięcy ludzi wziął w Alandi tzw samadhi. Jnaneshwar zszedł do specjalnie przygotowanej dla niego podziemnej pieczary i zasiadł w niej w pozycji lotosu. Tam wszedł w głęboką medytację, w jaką wchodził już wcześniej w swoim życiu i, zapewne korzystając z pewnych znanych sobie technik jogicznych związanych z zatrzymaniem w ciele prany, osiągnął samadhi. Jak się miało okazać po jakimś czasie, stan sanjivan samadhi, czyli stan żyjącego ciała. W jakieś trzysta lat później szczelnie zapieczętowany przez Nivrittinatha, brata i zarazem guru Jnaneshwara, grobowiec otwarto. Otwarto nie ze zwyklej ciekawości, ale dlatego, że ktoś miał wyraźną, wręcz materialną wizję Jnaneshwara proszącego, aby podciąć korzeń rosnącego przy samadhi drzewa, gdyż korzeń ten, rosnąc, próbuje przebić się przez ciało jogina. I faktycznie korzeń już przebijał szyję Jnaneshwara, który, jak wspominali świadkowie, był jak żywy, a jego ciało w ogóle nie zostało dotknięte przez upływ trzystu lat. Grobowiec ponownie zamknięto i tak szczelnie zapieczętowany jest do dziś. Jak dzisiaj wygląda Jnaneshwar ? W latach 50-tych i 60-tych grupy naukowców dostały zezwolenie na zbadanie „pola aktywności biologicznej” wokół grobowca i, wyniki te potwierdziły, że we wnętrzu coś, czy ktoś żyje. A kto jest bardzo sensytywny sam może przekonać się o tym, udając sie do Alandi, np. przy okazji pobytu w Bombaju. Przy okazji warto wspomnieć o tym, że Jnaneshwar był jednym z czworga dzieci w tej rodzinie i właściwie każde z nich odeszło z tego świata w sposób „cudowny”. Np. najstarszy z rodzeństwa, a zarazem, guru Jnaneshwara, Nivrittinath, jest również podobno w stanie sanjivan samadhi, chociaż jego grobowiec nie jest tak licznie odwiedzany, jak młodszego brata. Natomiast jedyna pośród tej czwórki dziewczynka, Muktabai, dosłownie, na oczach setek ludzi „rozmyła się”, czy zdematerializowała tak, że nie pozostał po niej żaden ślad. Była to bardzo tajemnicza rodzina, niczym rodzina przybyszy z kosmosu. Podobno wkrótce badania „pola biologicznego” wokół grobu Jnaneshwara mają zostać powtórzone, ale czy wyniki zostaną ujawnione ? W każdym bądź razie sam słynny Swami Muktananda twierdził, że Jnaneshwar ciągle tam żyje, pogrążony w jogicznym stanie sanjivan samadhi.

Mahasamdi Jnaneshwara/świątynia/.

      Jednym z najsłynniejszych indyjskich „nieśmiertelnych” był Devaraha, bądź Devaria Baba. Można o nim przeczytać m.in. w bardzo znanej, również w Polsce, książce Swamiego Ramy pt. Żyjąc wśród himalajskich mistrzów, czy w innej pt. Sai Baba i górski aśram. Deveraha Baba zmarł ostatecznie w 1989 roku, ale już za jego życia mówiono, że musi mieć dobrze ponad 150 lat, w innej wersji, ponad 250 lat, czy w wersji trochę już za bardzo baśniowej, ponad 400 lat. Devaraha Baba, który żył i mieszkał w indyjskim stanie Uttar Prasdesh, każdego roku przybywał na kilka miesięcy do himalajskich świątyń w Badrinath i Kedarnath. Były prezydent Indii Rajendra Prasad twierdził, że Devaraha Baba może mieć dobrze ponad 150 lat, gdyż, jako chłopiec, prezydent został zabrany przez swego ojca do Devarahy. O tej wizycie prezydent Prasad opowiadał po siedemdziesięciu latach od tego zdarzenia, a już wówczas Devaraha, chociaż wyglądający, jak zwykle na ok. 70 lat, był od dawna i dobrze znany w Indiach. Jogin na ogól mieszkał na specjalnej drewnianej platformie, podtrzymywanej przez cztery drewniane słupy. Rzadko schodził z niej, gdyż, jak stwierdzał, nie chce mieszać swojej energii życiowej z energią innych ludzi. A przybywało ich do niego wielu i Devaraha udzielał im darśanów właśnie z tej swojej drewnianej platformy mieszkalnej. Jadł mało, właściwie prawie wcale, jeżeli już, to warzywa i owoce. Każdego dnia schodził do pobliskiej rzeki, gdzie praktykował specjalny rodzaj prnajamy, polegający na blisko półgodzinnym przebywaniu pod wodą. Mówił ponadto, że żywioł wody jest mu niezbędny, gdyż płonie w nim tak intensywny ogień, że od czasu do czasu musi go tłumić. Dzięki temu rozpalonemu wewnętrznemu żywiołowi Devaraha mógł miesiącami nie jeść niczego.

Deveraha Baba: 150, 250 lat, a może i więcej...

      W swoim przesłaniu dla przybywających do niego po darśan mówił właściwie tylko o miłości, ale jeżeli w ogóle mówił, to niewiele. Pytany o tajemnicę swojej długowieczności, odpowiadał, że najważniejsza jest pranajama. Deveraha Baba potrafił długimi miesiącami przebywać w stanie kchechari, czyli w stanie bez potrzeby zewnętrznego zaspokajania głodu, który zaspokajany jest przez „zasilenie” wewnętrzne, czyli amritę. I nie jest amrita niczym świętym, podobnie zresztą jak wibhuti, jak pisują o tym spirytualni „folkloryści”, lecz jest naturalną biologiczną możliwością każdego człowieka.

      Krążyły nawet plotki, że Deveraha Baba żył już blisko siedemset lat, ale dzisiaj wydaje się, że były to plotki. Natomiast nieco ściślejsze przyjrzenie się historii rodzinnej linii Deverha pozwoliło odkryć, na podstawie zapisków, że członkowie tej linii rodzinnej odbierali darśan jogina już siedem pokoleń wstecz, co pozwoliło oszacować jego wiek na jakieś dwieście pięćdziesiąt lat, a może i więcej. Ale dzisiaj są to sprawy bardzo trudne do ustalenia, a wiedza tzw. naukowa nadal niewiele może powiedzieć o wyższych stanach jogicznych, będących efektem wieloletnich rygorystycznych praktyk. Np. W stanie kchechari jogin potrafi nie tylko wewnętrznie zaspokajać głód, ale też bardzo precyzyjnie wybrać moment odejścia z tego świata, czy jak kto woli, wejścia w mahasamdhi.

      Jednym z najbardziej znanych i zadziwiających joginów himalajskich był Tat Wale Baba, znany również z cudownej książki Swamiego Ramy, Żyjąc wśród himalajskich mistrzów. Zadziwiający Tat Wale Baba był z różnych względów, a na pewno z powodu swego młodzieńczego wyglądu, mimo bardzo zaawansowanego wieku. Mówiono o nim, że żyje już około 120 lat, ale to rczej były tylko pogłoski, ściślejsze ustalenia pozwoliły dosyć dokładnie określić jego wiek. Tat Wale Baba był joginem medytującym, ograniczającym, poza medytacją, wszelką inną aktywność. Co najwyżej sporo swego „ jogicznego” czasu spędzał na wędrówkach po górach, zamieszkiwał jaskinie nieopodal Riszikesz, pokonując dziennie po kilkanaście kilometrów. Praktycznie nie ćwiczył żadnych asan, nie istniało dla niego „nic na zewnątrz”, godzinami tkwił pogrążony w wysokim stanie jogicznym. Jedynie od czasu do czasu schodził z gór do Riszikesz, odpowiadając na ogól na prośbę o spotkanie. Bywał np. gościem rezydującego wówczas w Riszikesz Maharishiego Mahes Yogiego., który zapraszał go na aśramowe ceremonie. Ale nie zdarzało się to często. Tat Wale Baba gdzieś mniej więcej około 35 roku życia, praktykując wcześniej rygorystycznie medytacje, dosłownie przestał się starzeć. Mijały kolejne dziesiątki lat a Tat Wale ciągle tkwił w tym swoim, prawie młodzieńczym „kostiumie”. Oczywiście, mało jadł, wcale nie spał, ale, najprzypuszczalniej, nie to były przyczyny jego zadziwiającego wyglądu. Nawet ciało breatharian podlega degradacji równie szybko jak u przeciętnych ludzi. W przypadku Tat Wale Baby działo się chyba jeszcze coś innego. Najprzypuszczalniej ten młodzieńczy jogin, nazywany też Adonisem Himalajów tkwiłby jeszcze długo w tym stanie ciała „niepodlegającego zmianie”, gdyby, niestety, nie sztywne wyroki przeznaczenia, czyli scenariusza kosmicznego dramatu życia i smierci. W 1974 roku ten będący ucieleśnieniem miłości, łagodności / jego przyjaciółmi były kobry / został po prostu zastrzelony. Został zastrzelony przez człowieka, który nieopodal jaskini Tat Wale Baby prowadził, bez większego powodzenia, swój maleńki aśram. Zazdrość o popularność Tat Wale Baby i o gości licznie zmierzających ku jogicznej jaskini Adonisa Himalajów były powodem śmiertelnego strzału, oddanego w plecy, gdy Tat Wale Baba o świcie zmierzał ku rzece. Jak widać fizyczna nieśmiertelność, tak czy inaczej, jest bardzo, bardzo trudna do osiągnięcia/oczywiście, nie mówimy tutaj o mitach w rodzaju historii o St. Germainie i podobnych/.

Tat Wale Baba i Maharishi Mahesh Yogi /słynny Sexy Sade, Beatlesów/

Tata Wale, lat 85, zdjęcie wykonane na cztery dni prtzed śmiercią, bądż jak wolą ludzie religijni, przed mahasamadhi.

       Znany już dobrze z łamów CzW. Janglidas Maharaj tez ,bez wątpienia, należy do kategorii „joginów bez wieku”. Jego „paszportowy” wiek to 73 lata, ale jest to tylko wiek wpisany do dokumentów na okoliczność zagranicznego wyjazdu – w Indiach nadal jeszcze bardzo wielu ludzi nie ma metryk urodzenia. Ale ci, którzy znają dłużej Janglidasa Maharaja mówią, ze jego, prawie niezmieniony, wygląd zewnętrzny utrzymuje sie już od dobrych czterdziestu lat.

      To są relacje pierwszych duchowych towarzyszy Janglidasa, zwanego Babajim. Ale mówią oni więcej, opierając się na relacjach osób z Puny i Bombaju, że dokładnie tak samo wyglądającego jogina widywano już na początku ubiegłego wieku. Janglidas nigdy nie odpowiada na pytania o swój wiek, pochodzie, rodzinę. Tajemnica. Ale nie jest tajemnicą to, że Babaji jest wielkim ascetą, który każdego dnia przez wiele godzin pogrążony jest w medytacji, do tego praktycznie nie je prawie wcale, mało sypia, ale przede wszystkim rygorystycznie dba o ciało. Każdego dnia ćwiczy, w sposób naprawdę zdumiewający/widziałem/ na poręczach zainstalowanych w jego kutirach/czyli domkach, w jakich zamieszkuje podczas pobytu w swoich aśramach/. Janglidas praktykuje jeszcze też specjalny rodzaj pranajamy, polegający na przebywaniu na bezdechu pod wodą. A do tego, jak tylko może dużo, dużo chodzi. Kiedyś, kiedy zaprosił nas na nocny spacer, oczywiście boso w stronę Shirdi, powiedział, że do niedawna każdej nocy pokonywał bardzo szybkim chodem trzydzieści, czterdzieści kilometrów/ co wydaje sie wręcz niewiarogodne, ale jednak.../. Było tak jeszcze cztery, pięć lat temu. Teraz ma już mniej czasu na taką aktywność, gdyż rosnąca rzesza ludzi absorbuje jego czas nawet do północy. Jednak jego tajemnica trwa....

Mariusz Piotrowski