ARTYKUŁY


Sathya Sai Baba w Himalajach

Aartykuł ukazał sie w Nieznanym Swiecie, nr 9/2007



      Było to podczas jednego ze styczniowych darśanów w Prashanti Nilayam w 1995 roku. W aśramie, na ogół wypełnionym przybyszami z całego świata oraz Hindusami, pojawili się dwaj wielce malowniczy przybysze: jeden starszy w wieku gdzieś około lat 60 z długimi już posiwiałymi włosami i długą brodą, i drugi, przynajmniej o trzydzieści lat młodszy, postawny, i z bardzo długimi włosami, sięgającymi aż do pasa. Jeden z nich miał na sobie pomarańczową szatę swamiego, drugi nosił ochrowe okrycie sadhu. Ale tym, co ich wyróżniało z tłumu był nie tyle ubiór i włosy, co ich niesamowicie gorejące oczy, oczy prawdziwych joginów. Jak wszyscy inni w aśramie, dwaj nieco tajemniczy przybysze usiedli w kolejce do losowania miejsca podczas darśanu. Tak się złożyło, że i mnie udało się wylosować miejsca tuż obok, siedziałem jedną linię za nimi, ale jakiś metr zaledwie od nich. W trakcie darśanu Sathya Sai Baba, jak rzadko to robił tego dnia, zatrzymał się akurat przed nim, po chwili zmaterializował wibhuti, które dał jednak nie im, a komuś siedzącemu obok, i zaczął patrzeć na nich swoim potężnym spojrzeniem. Oni również opowiedzieli spojrzeniem i ta wymiana spojrzeń trwała długo, może nawet ze dwie minuty. Po czym Sathya Sai Baba uśmiechnął się nieznacznie i powoli poszedł dalej. Obaj jogini zwrócili się ku sobie i też wymienili między sobą delikatne uśmiechy. Przyznam, że zafascynowała mnie ta sytuacja i byłem bardzo ciekaw, kim są ci dwaj jogini. Ale oni, natychmiast po zakończonym darśanie opuścili plac, a następnie wyszli przez główną bramę aśramową, żeby już więcej nie pojawić się w Prashanti Nilayam, przynajmniej podczas mojego długiego wówczas pobytu. Jednak ta scena nie dawała mi spokoju tak, że spróbowałem zebrać jakieś wieści o tych dwóch malowniczych joginach. Na szczęście na tę sytuację zwróciło uwagę jeszcze kilka innych osób. I właśnie dzięki nim mogłem dowiedzieć się czegoś więcej; otóż tymi dziwnym gośćmi mieli być przybysze z górskiego himalajskiego aśramu Nara Narayany. Po więcej informacji skierowano mnie do niejakiego Swamiego Maheshwaranandy, mieszkajacego w Puttaparthi, ale akurat w tym czasie był on tam nieobecny przez kilka miesięcy. Zostało mi tylko przyjąć na wiarę, że miałem do czynienia z przybyszami ze słynnego górskiego aśramu, słynnego za sprawą książki wspomnianego właśnie Swamiego Maheswarandy. Otóż, jakiś czas wcześniej, Sathya Sai miał wybrał kilkunastu bardzo młodych wówczas ludzi, niespełna dwudziestoletnich, i pod wodzą pewnego mahatmy wysłać w Himalaje na twardą jogiczną tapasyę, czyli ascetyczną praktykę jogiczną w skrajnych warunkach, mającą doprowadzić do samorealizacji tej grupy sadhaków. Jednak zarazem, żeby oszczędzić im elementarnych „bytowych” problemów związanych z ascezą na wysokości kilku tysięcy metrów, podarował im Akshaya Patra, wiecznie napełniające się pożywieniem naczynie. Sai Baba miał zresztą w swej postaci fizycznej pojawiać się w tym aśramie, który tak naprawdę był obszerną himalajską jaskinią i tam miał prowadzić tych kilkunastu adeptów medytacji i jogi ku celowi. Historia ta została zresztą opisana w wydanej w Polsce książce Sai Baba i górski aśram /Limbus/. Wspomniany górski aśram miał znajdować się gdzieś w okolicach świętego Badrinath, u stóp góry Narayana Parvata. Cała ta historia, spopularyzowana przez książkę, która miała kilka wydań w ciągu kilku lat/co jest ewenementem w Indiach/ zaprowadziła na podhimalajskie szlaki wielu żądnych odkrycia tego słynnego aśramu Nara Narayana, jednak naprawdę dostępnego dla nielicznych. Podobnie, jak do innego miejsca, znanego jako Patal Bhuvaneshwar.

      Otóż w 1989 roku w rejonie Almora, gdzieś nieopodal Gangolighat odkryto, podobnież opisaną w słynnej Skanda Puranie jaskinię, a właściwie zespół jaskiń, fantastycznie malowniczych. Ukryte w nieprawdopodobnie gęstych zaroślach i zapomniane od stuleci wejście do tych jaskiń wskazał we śnie Sathya Sai Baba pewnemu generałowi, dowódcy przygranicznego garnizonu w pobliżu granicy z Nepalem. „Senna” instrukcja była tak precyzyjna, że generał od razu, podczas najbliższej inspekcji tego rejonu skojarzył sobie to miejsce z sennym hologramem otrzymanym od Sai Baby, którego zresztą był wyznawcą. Niedługo potem rozpoczęto eksploracje tych jaskiń, chociaż początkowo były one odwiedzane prawie wyłącznie przez wyznawców Sai Baby. Do tego skalnego sanktuarium boga Sziwy ściągali różni spirytualni wędrowcy, którzy docierali tam na przekór bardzo trudnym warunkom wówczas tam panującym. W jaskini zresztą podobno działo się wiele dziwnych rzeczy, czyli tzw. cudów, włącznie z manifestacja mleka, jakie ściekało ze sklepień tych jaskiń, ze spontaniczną manifestacja amrity itd. Od czasu do czasu, jak twierdzą świadkowie, widywano samego Sathya Sai Babę w jego fizycznej postaci, w pomarańczowej szacie. Miejsce to stało się znakomitym gruntem dla wszystkich medytujących. Dzisiaj jednak jest tam już znacznie mniej spokojnie, gdyż miejsce to stało się jedną z ważnych indyjskich atrakcji turystycznych. Jednak w tym samym, wspomnianym wcześniej roku 1995, do miejsca tego ciągnęli wyznawcy Sai Baby, nawet tworzący specjalne grupy, opuszczające pod obecność Sai Baby aśram, w poszukiwaniu mitycznego Sziwy. Ten ruch turystyczny nasilił się do tego stopnia, że jednego dnia do „akcji” wkroczył sam Sai Baba, który podczas interview zatrzymał jednego z takich turystów. Kiedy ten zapytał w czasie interview o to, czy dostanie zgodę swego guru na wyjazd w ten podhimalajski rejon, gdzie miał nadzieję spotkać Sziwę, w odpowiedzi usłyszał : „Głupcze, po co ? Przecież on stoi przed tobą !”. Słowa może i ostre, ale za to lotem błyskawicy rozniosły się po aśramie, co szybko obniżyło u niektórych tę turystyczną gorączkę.

      Nie były to zresztą jedyne himalajskie epizody związane z postacią Sathya Sai Baby. Na początku lat 60-tych sam Sai Baba, w jak najbardziej realnej i fizycznej swojej postaci, poprowadził olbrzymią tzw. Yatrę swoich wyznawców do podhimalajskich sanktuariów. W czasie wizyty we wspomnianym już wcześniej Badrinath, doszło do niesamowitego wydarzenia.

      Żeby nie utrudniać, normalnego funkcjonowania tego słynnego sanktuarium Nara Narayany, które zresztą i tak nie było w stanie pomieścić tak licznej grupy pielgrzymów, Sathya Sai zmaterializował zminiaturyzowaną kopię świątynnego idola oraz parafernalia niezbędne do odprawienia pujy na zewnątrz świątyni. Osoby, będące świadkami tego zdarzenia przeżyły istny szok, a był wśród nich ówczesny gubernator stanu Uttar Pradesh, towarzyszący przez cały czas pielgrzymce.

Mariusz Piotrowski