|
"UG No More...."
Artykuł ten ukazał sie Czwartym Wymiarze nr 6/2007
Część I
UG umarł. Po prostu umarł. Po kolejnym defekcie ciała, uznał, że
89 lat na Ziemi wystarczy...Położył się do łóżka, przestał zażywać leki, przestał przyjmować posiłki ,i umarł.
W ciszy, bez fanfar. Umarł, tak jak żył. Dlatego też nie "odszedł w mahasamadhi", jak zapewne napisaliby o
swoim liderze zarządcy jakiejś duchowej organizacji w pośmiertnym komunikacie. Nie napisali tym razem, gdyż
nie było organizacji. Zostali tylko przyjaciele, których UG na przestrzeni swego życia zebrał całkiem liczną
gromadkę. Nigdy go nie spotkałem, chociaż od lektury pierwszej książki, powstałej na podstawie rozmów z UG,
zafascynował mnie...Rozmawiałem z nim telefonicznie. Było to kilka lat temu, akurat przebywał w Kalifornii i
okazało się, że była właśnie 7 rano. UG, jakby nigdy nic podszedł do telefonu i pierwsze słowa, jakie usłyszałem
brzmiały: "Hello, I, m still alive,.." Wysłany przez UG komunikat o tym, że nadal jest żywy, od razu
ustawił rozmowę na właściwym poziomie, nieokreśloności, wręcz absurdu. Raz jeden miałem wielką nadzieję spotkać
UG w Indiach , w Bangalore, ale UG we właściwy sobie sposób zdążył parę dni wcześniej umknąć do Nowego Jorku.
Nieuchwytny, gdyż poruszał sie wyłącznie po sieci swoich przyjacielskich kontaktów. Żadnych kalendarzy, terminarzy
spotkań, satsangów, spirytualnych zgromadzeń, dikszy, błogosławieństw, etc., jak kto woli...
Ponieważ UG/Uppaluri Gopala/nosił popularne skądinąd w Indiach
nazwisko Krishnamurthy, siłą rzeczy kojarzony był nieustannie ze swym słynnym imiennikiem, Jiddu Krishnamurthym.
Żył i działał w jego cieniu, chociaż czasami i w jego świetle...Ich drogi często krzyżowały się, co, pomijając już
zbieżność nazwisk, nie było niczym dziwnym, gdyż jeden i drugi, mieli wspólny i długi epizod z Towarzystwem Teozoficznym.
Jiduu, był gwiazdą tegoż, UG, był z kolei renomowanym lektorem TT. Wiedzieli o sobie, czasami się spotykali, żeby w
końcu znaleźć się w opozycji do siebie...
UG wyrastał w zamożnej rodzinie bramińskiej. Szybko też, na skutek splotu
rodzinnych okoliczności,znalazł się pod wpływem swego dziadka, bramina i zamożnego prawnika zarazem. Dziadek, będąc
z jednej strony, znanym i uznanym prawnikiem, człowiekiem konkretnym i pragmatycznym, miał też i "słabość". Jak na
zamożnego bramina przystało, gościł w swoim domu wręcz tłumy, rozmaitych panditów, sadhu, swamich. Prowadził z nimi
religijno-duchowe dysputy, spory, współorganizował religijne mityngi. W domu na okrągło czytano Bhagavadgitę i inne tzw.
Święte teksty. I w takiej atmosferze wyrastał młody UG, który, z jednej strony, będąc poddany silnej religijnej
indoktrynacji, zarazem, jako wyjątkowo bystry młodzian, zaczął szybko dostrzegać rysy na tym religijnym "malowidle".
Po pierwsze UG zauważył, że większość gości domu, bardziej niż Krysznę z Bhagavadgity, kocha pieniądze dziadka.
Po raz pierwszy mógł też przekonać się, jak to nie działa w życiu słynna wedyjska zasada "jedności myśli, słów i czynów",
zasada być może szczególnie nie do wcielenia w życie na gruncie religijnym, gdzie niezależnie od wiary w taką czy inna
formę boską, imię jej zawsze brzmiało: PIENIĄDZ. Mając tak ogromne pole do prowadzenia religijno-duchowych obserwacji,
UG bardzo szybko wyleczył się z rozmaitych iluzji. Do tego stopnia, że wręcz ,kiedy dorósł, całkowicie zerwał z tym
hinduistycznym światem mistyki. I wręcz arogancko demonstrował swoją niechęć do tego świata.
Kiedy w latach 40-tych był studentem psychologii, zdarzyło się, że jego
przyjaciel wręcz siłą zawiózł go do Tiruvamanalai, gdzie swój aśram miał słynny już wówczas w Indiach Ramana Maharshi.
I najprzypuszczalniej wówczas stało się coś, co zdecydowało o przyszłości UG. Młody Hindus miał zapytać mędrca spod
Arunaczali o to, czy istnieje coś takiego jak oświecenie. Ramana miał odpowiedzieć: Tak. Z kolei UG zapytał, czy
można je otrzymać od razu, czy wiodą do niego jakieś stopnie. Maharshi odpowiedział, że: Od razu. Odpowiedź ta, na
tyle zachęciła UG, że zadał jeszcze jedno pytanie - czy jesteś w stanie mi to dać ? I wtedy dobrotliwy Ramana odparł:
Tak, lecz nie wiem, czy jesteś w stanie to wziąć...Ta odpowiedź mędrca miała wręcz rozsierdzić aroganckiego wówczas UG.
Jak to, jest coś, czego ja nie jestem w stanie wziąć ? Ta odpowiedź wpadła do umysłu UG niczym potężny, groźny ładunek,
z opóźnionym, jak się miało okazać, zapłonem. Niczym atomowa mantra, odpowiedź Ramany została "zainstalowana" w umyśle
młodego UG. Po to, żeby za jakiś czas rozedrzeć ten umysł na strzępy. Tu właśnie tak naprawdę zaczyna się jedna z
najbardziej dramatycznych opisanych historii duchowego przebudzenia.
Minęło kilka następnych lat, w czasie których UG "wypełnił" rozmaite społeczne
programy jak małżeństwo, rodzina, dzieci, działalność zarobkowa itd. Wypełnił, ale zarazem czuł, że , przynajmniej w
jego życiu, te programy "nie działają". Wszystko zmierzało ku temu, że UG został sam, bez pieniędzy bez perspektyw.
Gdzieś około 35 roku życia UG zauważył, że następuje w nim coraz silniejsza przemiana. Stwierdził np.,że dysponuje
rozszerzającym się spektrum zdolności parapsychicznych. Np. spojrzawszy na człowieka, był w stanie odczytać jego
przeszłość i przyszłość. Zaczęło poszerzać się pole postrzegania, które ze zwykłego, stawało sie panoramiczne.
Z kolei ci, którzy znali UG wcześniej i mieli możliwość spotykać go wówczas stwierdzali, że UG w dosłownym tego
słowa znaczeniu zaczynał młodnieć. Coś się działo w jego umyśle, co odblokowało rozmaite możliwości uśpione dotąd w
ludzkim ciele. Ten proces odblokowywania potencjału natężał się z każdym kolejnym rokiem. A na skutek splotu
przedziwnych życiowych okoliczności Hindus, UG Krishnamurthy trafił w końcu do Szwajcarii, gdzie w sensie dosłownym
znalazł opiekę i ochronę w tym szczególnym momencie swego życia, kiedy właściwie zupełnie zanikła w nim wola
jakiegokolwiek działania. Bez niej UG stał się niczym liść na wietrze, miotany z miejsca na miejsce.
I tym punkcie jego życia przejawiła się w pełni synchroniczność, będąca
jakby kartą wizytową wszechobecnej siły, zwanej przez jednych Życiem, przez innych Bogiem...UG, który zamieszkał
w małej miejscowości Gstaad, dowiedział się, że nieopodal, w pobliskim Saanen znalazł swoją europejską bazę słynny
"nauczyciel świata", czyli Jiddu Krishnamurthy. Trzeba było tylu lat, tylu rozmaitych niezwykłych życiowych wydarzeń
i okoliczności, żeby ci dwaj, znowu znaleźli się blisko siebie, jak było to niegdyś w czasach Towarzystwa Teozoficznego. ..
UG uznał więc, że skoro już tak blisko siebie ma Jiddu, to skorzysta z okazji i
uda się do sąsiedniej miejscowości, żeby wysłuchać dyskursu, słynnego już wówczas w świecie swego rodaka, licznie tam
odwiedzanego przez głównie intelektualnie nastawionych duchowych aspirantów. Akurat "oświecenie" było motywem przewodnim
dyskursu w dniu, kiedy do Saanen dotarł UG. I w pewnym momencie wsłuchiwania się w słowa Jiddu, UG stwierdził, z
nieprawdopodobną pewnością, że w stanie "oświecenia", o jakim opowiada Nauczyciel Świata, znajduje się już od dawna.
I w tym momencie, jakby zamknięty został jakiś niewidzialny obwód elektryczny i we wnętrzu UG prawie dosłownie nastąpiła
eksplozja. Eksplozja energii i światła, które wpłynęło w UG z intensywnością "miliona słońc" z Bhagavadgity.
UG położył się na pobliskiej ławce i zaczął umierać. Jego ciało weszło w stan śmierci klinicznej. Kiedy UG trafił do
domu, sytuacja wcale się nie poprawiła. Jego ciało dosłownie zaczęło "zawieszać" swoją aktywność, żeby rozbudzić się do
życia po czterdziestu kilku minutach. Za każdym razem po takim samym interwale. Ale to nie było najgorsze. Okazało się,
że po tej atomowej eksplozji, UG stracił całą pamięć. I to nie tylko tego, kim jest, jak się nazywa, ale w ogóle pamięć
wszystkiego. Stał się jak dziecko, które przychodząc na świat, nie wie niczego. Nie wiedział czym są i do czego służą
sprzęty w pokoju, w jakim leżał na łóżku. Nie wiedział też niczego o łóżku. Jego umysł stał się najdoskonalszym
przypadkiem "tabula rasa". .Żadnej wiedzy o czymkolwiek. Również o sobie, a nawet,że jest mężczyzną. Nieuwarunkowany
żadną wiedzą o sobie, organizm UG zaczął szaleć. Przebudziły się wszystkie gruczoły dokrewne, niektóre z nich
były już od dłuższego czasu uśpione. Organizm UG przestał wiedzieć, czy jest organizmem mężczyzny, czy kobiety,
gdyż nie miał w pamięci, żadnych informacji, do kogo "należy'. Sytuacja UG stała się wręcz tragikomiczna, kiedy
zauważył, że z lewej strony zaczyna wyrastać pierś. Normalna kobieca pierś. Działo sie tak przez następne trzy lata,
aż znowu ciało nie zaczęło przekonywać się, że należy do mężczyzny. Jednak inne gruczoły ciągle były aktywne.
Innym niesamowitym zjawiskiem, jakie dotknęło ciało UG było wydzielanie się na nim szarego proszku, czy popiołu,
w hinduizmie nazywanego wibhuti. UG juz później zinterpretował to zjawisko tak, że ten popiół to nic innego jak myśl.
Myśl, która zmieniła swój stan energetyczny i z energii stała się materią, w jej doskonale bezforemnej postaci popiołu.
Według UG to nie my, jak uważa zdecydowana większość ludzkości, jesteśmy
generatorami myśli, lecz jedynie reaktorami reagującymi na nie, istniejące w uniwersalnym polu myśli. Każdy z nas ma
myśli przeznaczone wyłącznie dla siebie, gdyż każdy z nas jest swoistą anteną odbierająca fale, czyli myśli o określonej
długości. Każdy z nas jest inną anteną, gdyż wszyscy różnimy się wyposażeniem genetycznym. Myśl, według UG, potrzebuje nas ,
gdyż po prostu żywi"się naszą energią. Jakiekolwiek nasze pragnienie natychmiast wywołuje myśli, które spływają do nas.
Myśli te następnie modyfikują się o aktualny zasób naszej pamięci i zreplikowane, czyli powielone, ale i odnowione,
żyją dalej. I tak do następnego pragnienia. Nie ważne, jakiego....Ponieważ w przypadku UG, kiedy przestała funkcjonować
jego pamięć, nieliczne myśli, jakie przypływały nie znajdowały "zasilenia" i zmuszone zostawały do zmiany stanu
energetycznego na materię. Spopielały się,bądź, jak mówił UG, jonizowały się..
Do tej dramatycznej przemiany UG doszło u niego w 49 roku życia. Wtedy to narodził się dosłownie ludzki mutant,
człowiek w zenicie swoich biologicznych możliwości, niespętany wiedzą, kulturą. Mutant, a zarazem przepiękny ludzki
kwiat, który przez następne czterdzieści lat życia roztaczał wokół siebie niesamowitą aurę inności, niezwykłości.
Narodził się prawdziwy człowiek, któremu zdarzyło się odrzucić cały cywilizacyjny balast wiedzy, kulturowych obciążeń,
religijnych iluzji. Narodził się MISTRZ.
/O UG,duchowym rewolucjoniście w części drugiej/
Zjęcia autorstwa Julii Thyer
Mariusz Piotrowski.
|