|
"PRZYSZŁOŚĆ ZAPISANA NA LIŚĆIACH"
Artykuł ten ukazał sie w Czwartym Wymiarze nr: 5/2007
Chcesz poznać swoją przyszłość ? Owszem, ale jak to zrobić ? Skoro jesteś w Polsce, to
faktycz-nie jest ona dla Ciebie, Czytelniku, zasłonięta. Żeby ją odsłonić zrobić możesz
niewiele...Jedną z możliwości jest zacząć od teraz ostro oszczędzać na bilet lotniczy do
Indii, krainy tajemniczych tzw. bibliotek liści palmowych. Chyba, że boisz się latania,
to pozostają Tobie, pożal się Boże, tzw.jasnowidze i wróżki, znani szczególnie z anonsów
reklamowych i "jasnowidzenia" banknotów. Od biedy zostaje astrologia, no, ale tutaj bywa
różnie...
O indyjskich zbiorach liści palmowych,mających zawierać informacje o przyszłości i
przeszłości ludzi,właściwie ciągle w Polsce wiadomo niewiele. Kilka, mniej czy bardziej
wnikliwych artykułów, co nieco w książkach i to wszystko.Ale zarazem fama o liściach palmowych
rozprzestrzeniła się już tak bardzo, że nawet klienci biur podróży życzą sobie w ramach
"pakietu indyjskiego" wizytę w takiej bibliotece. No cóż, klient nasz pan, więc trafiamy
do biblioteki powołanej do istnienia bądź dla turystów, bądź dla licznych,tzw. duchowych
poszukiwaczy, głównie z Zachodu. A tam, w najlepszym razie, możemy otrzymać tylko pobieżny
horoskop astrologiczny.
I nie łudźmy się, że przeniknęliśmy po takiej wizycie jakąś wielką kosmiczną tajemnicę bibliotek
losów, jak to arogancko obwieszczają co jakiś czas niektórzy.....
Indyjskie biblioteki losów do dzisiaj są tajemnicą w samych Indiach. Tak wielką, że nawet
powołane zostały specjalne grupy badaczy, najczęściej o naukowej prowieniencji, którzy mieli
pomóc zrobić coś z tym,niewygodnym dla współczesnych racjonalistycznych umysłów zjawiskiem z
odległej przeszłości. Jak odległej ? No i właśnie tutaj trafiamy na pierwszą wielką przeszkodę.
Gdyby opierać się ,na mitologii towarzyszącej każdemu z większych zbiorów liści palmowych to
byłoby to kilka tysięcy lat. Ale, w Indiach wszystko ma historię sięgającą kilku tysięcy lat.
Co bądź, co istnieje w Indiach, istnieje od tysięcy lat. To takie indyjskie mumbo-jumbo, czyli
"mowa-trawa". Brzmi wzniośle, ale niczego nie wyjaśnia.Schemat opowieści o pochodzeniu bibliotek
jest taki: kilka tysięcy lat temu ryszi-wizjonerzy z jakichś tam względów mieli, będąc w
jogicznym transie, zapisać informacje o losie ludzi im współczesnych, tych, którzy zjawią sie
później i wszystkich innych, aż do końca Czasu....Zbiory te, według schematu opowieści, różnią
się tylko i wyłącznie imieniem rysziego, czyli jogina-mędrca, który za danym zbiorem stał.
Imionami ryszich można sypać niczym z rękawa: Agastya, Bhrigu, Satyaacharya,Vashistha, etc..
Tyle tylko, że nadal niczego nie wiadomo, gdyż imiona te są tylko i wyłącznie elementami
indyjskiego systemu wierzeń religijno-spirytualnych. Co dziwniejsze zbiory tych liści zapisane
są w rozmaitych językach. To nie tylko sanskryt, ale też, a może głównie, język tamilski,
kannada Skąd ta rozbieżność języków, z których pewne mają historie krótsze, niż kilka tysięcy
lat... Pytanie goni pytanie.
Wybitny, nieżyjący już indyjski astrolog z Bangalore, Vyankata Ramana, alias B.V.
Raman kilkukrotnie zapowiadał napisanie książki o palmowych zbiorach losów i nigdy tego
nie zrobił. Przyznał pod koniec życia, a żył 86 lat, że nie wie z czym ma do czynienia.
Urodził się w 1912 roku i miał to szczęście, że jego dziadkiem był słynny już w XIX wieku
astrolog Sri Suryanarain Rao.
W 1935 roku Raman zetknął się z jednym z interpretatorów zapisów z liści palmowych., właścicielem
zbioru liści, zwanym Agastiya Nadi. Człowiek ten, o nzawisku Nadar, uważnie obejrzał kciuk prawej
dłoni Ramana i na tej podstawie błyskawicznie znalazł w swoim zbiorze właściwy liść.
Na liściu zapisane było imę Raman i data jego urodzenia, a także horoskop zawierający m.in. informację,
że za tydzień od odczytu Ramanowi urodzi się syn. Była to tak porażająco precyzyjna informacja,
aż Raman zaniemówił,gdyż jego żona była w ciąży i w najbliższych dniach miał nastąpić poród. Stało
się to po dziesięciu dniach. Precyzja odczytu była tak duża, że Raman, jako początkujący astrolog,
przedstawiciel dziedziny dalekiej od precyzji, dostał poważny materiał do przemyślenia. Odczyt zawierał
też informację o tym, że ten syn Ramana umrze w młodym wieku/nie przeżył lat dwudziestu/. I Raman,
zgłębiając tajniki astrologii równolegle badał tajemnice zbiorów liści palmowych. Do tego stopnia
się zaangażował, że w ciągu życia odwiedził aż 50 takich wiodących w Indiach bibliotek, gdzie zapisy
były zrobione na różnych nośnikach/ nie tylko liście palmowe, ale np. papier/ . I nadal daleki był
od rozwikłania tej tajemnicy, chociaż wydawało się, że ma ona wiele wspólnego a tajnikami astrologii.
W 1953 roku Raman zetknął się z czymś, co postawiło pod znakiem zapytania jego dotychczasową
wiedzę o liściach palmowych. Spotkał mianowicie wtedy pewnego astrologa, który był właścicielem
niewielkiego stosunkowo zbioru liści palmowych,nazywanego Guru-nadi. Astrolog ten zrobił Ramanowi,
na podstawie daty urodzenia,pobieżny horoskop, a po chwili ze swojego Guru-nadi wyciągnął pusty,
czyli niezapisany liść. W ogóle bez tekstu. I poprosił Ramana by ten zamknął oczy na czas, kiedy
astrolog będzie recytował mantrę. Kiedy mantra wybrzmiała, Raman,na pustym dotąd liściu,dojrzał
swój horoskop zapisany w języku kannada, dominującym w dzisiejszym stanie Kerala. Potem astrolog
poprosił Ramana o ponowne zamknięcie oczu,i po wybrzmieniu kolejnej mantry Raman ujrzał na liściu
zamiast zapisu w języku kannada zapis w języku tamilskim. I to zdarzenie stało sie pretekstem do
dalszych, coraz bardziej dogłębnych studiów. Te lata badań zaowocowały ustaleniem przez Ramana,
że najprawdopodobniej istnieją dwa rodzaje horoskopów palmowych: jedne to tzw. nadi-astrologia,
drugie to tzw. Mantra-nadi.Druga kategoria jest bardziej mistyczna i wymaga od interpretatora
zbioru inicjacji w mantra-jogę,czy inaczej w mantra-siddhi. Pierwsza kategoria odczytów jest
dostępna dla interpretatorów bez "wglądu", powinni przynajmniej wykazać się pogłębioną intuicją,
żeby w miarę poprawnie interpretować starożytny/?/ zapis. Druga kategoria odczytów jest
zarezerwowana raczej dla interpretatorów o naturze jogicznej, a tych jest zdecydowana mniejszość
i nie są oni na ogół dostępni dla tłumów astrologicznych turystów. Tych najczęściej goszczą
rozliczne biblioteki i biblioteczki w stanie Tamil Nadu, np. w miejscowości Vaidesshvaran Koil,
czy w pendżabskim Hosiarpur/nośnikiem zapisu nie są tutaj liście palmowe/. Są to miejsca dla
podróżujących po Indiach wg. zasady"jeśli dziś wtorek, to jedziemy do liści palmowych, czyli
spirytualnego SPA".
Chciałbym jeszcze powrócić na chwilę do B.V. Ramana. Otóż ten wybitny astrolog i zarazem badacz
tajemnicy liści palmowych doszedł do przekonania i wręcz pewności, że biblioteki losów są dowodem
na istnienie wręcz sztywnego przeznaczenia w naszym życiu. Wiele dziwnych zdarzeń, jakie wiązały
się z jego licznymi wizytami w bibliotekach losów nakazały mu zupełnie inaczej, niż wcześniej,spojrzeć
na świat. Stał sie pewny tego, że wszystko jest ze wszystkim ściśle powiązane,i że całym istnieniem
zawiaduje jakaś nieprawdopodobnie potężna kosmiczna inteligencja, w której "rękach" jesteśmy właściwie
tylko marionetkami. Jako wybitny astrolog hinduski miał za złe astrologii Zachodu, że zatrzymawszy
się w istotnym rozwoju gdzieś w wieku XVII, za duża wagę dzisiaj przywiązuje do filozoficzno-psychologicznych
dywagacji na naturze człowieka i że zbyt dużą wagę przydaje konceptowi wolnej woli człowieka, która okazuje
się być wolą "niewolnika" tej kosmicznej inteligencji.
Po raz pierwszy dane mi było przekroczyć próg biblioteki liści palmowych na początku roku
2000. Było to w Bangalore. Chociaż,podczas licznych wcześniejszych pobytów Indiach,byłem często w pobliżu
tej biblioteki, nigdy jakoś nie ciągnęło mnie do wnętrza. Dopiero, kiedy w roku 1999,wraz z grupą znajomych,
przebywałem w aśramie Sathya Sai Baby, dane mi było zainteresować się znaną bangalorską biblioteką bliżej.
Tak się złożyło, że moi znajomi, w przeciwieństwie do mnie, mieli dużą ochotę odwiedzić to miejsce. Ponieważ
pełniłem nieformalną rolę lidera tej grupy,. na mnie wypadło zaaranżowanie tej wizyty. Zadzwoniłem do Banagalore,
żeby dowiedzieć się o możliwość przyjazdu na odczyt. Niestety, wieści dla grupy nie były najlepsze. Pierwszy
możliwy wolny termin wypadał mniej więcej trzy tygodnie po naszym planowanym odlocie z Indii. Widząc zawód na
twarzach towarzyszy indyjskiej wyprawy, postanowiłem jednak załatwić sprawę "po polsku" i pojechać sam następnego
dnia do Bangalore i jakoś wkręcić naszą grupkę na odczyt. I następnego dnia wczesnym rankiem byłem gotów do
wyjazdu taksówką z parą Amerykanów, którzy już wracali do domu. Czekałem przed ich aśramowym blokiem aż zejdą z
bagażami, gdy nieoczekiwanie podszedł do mnie hinduski kierowca, innej stojącej nieopodal taksówki, i powiedział:
"Swami nie pochwala takiego wyrzucania pieniędzy". Przyznam, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem o co mu chodzi
i poprosiłem o powtórzenie. I powtórzył:"Swami nie lubi niepotrzebnego wydawania pieniędzy. Możesz pojechać do
Bangalore autobusem .Wkrótce odjeżdża z dworca.. Nie ukrywam, że zgłupiałem zupełnie. Jak to ? Taksówkarz radzi
mi, żebym nie korzystał z taksówki, skoro są autobusy? Nie, to coś zupełnie dziwnego. Tak dziwnego, że będąc
wówczas w szczególnie mistycznym nastroju,postanowiłem skorzystać z rady. Udałem się na dworzec, żeby przekonać
się tam, że biletów już nie ma, a w ogóle następny autobus wypadł z kursu, kolejny będzie za trzy godziny i
w Bangalore znajdę się dopiero pod wieczór. Po krótkiej rozterce wróciłem do aśramu, ale tam już taksówka z moimi
"Amerykanami odjechała. Zrozumiałem, że kosmiczna inteligencja wyraźnie mi mówi, że jeszcze nie czas... Nadszedł
w rok później i znalazłem się bibliotece w Bagalore w zupełnie innym składzie osób mi towarzyszących, a to
dlatego, że na przestrzeni roku w moim życiu zaszło tyle poważnych zmian...Odczyt, jaki otrzymałem w Banaglore
w Gunjura Satchidanandy Murthiego był dla mnie bardzo inspirujący, otrzymałem sporo precyzyjnych informacji
włącznie z imionami pewnych osób i datami, włącznie z tą dla wielu najważniejszą, a której poznania wielu
obawia się....Od tamtej pory w bibliotece Gunjura Satchiaanady Muthiego gościłem jeszcze trzy razy: ponownie
w swojej sprawie i dwukrotnie jako tłumacz dla innych. I za każdym razem, nawet jeśli nie był to odczyt
bezpośrednio przeznaczony dla mnie, i tak otrzymywałem informację dla siebie. Niestety, jak stwierdził wybitny
indyjski astrolog B.V.Raman: "Podlegamy nieuchronnemu przeznaczeniu, będąc "niewolnikami"kosmicznej inteligencji.
Niestety, podlegamy wszyscy, nawet interpretatorzy zapisów na liściach palmowych. Właśnie dotarła do mnie wiadomośc,
że Gunjur Satchidananda Murthy, postać bardzo znana w świecie nadi-astrologii, nieoczekiwanie/?/ odszedł z tego świata.
Czy znał swoją przyszłość ? Może tak. Był w każdym bądź razie nie tylko interpretatorem zapisów w prowadzonej
przez siebie bibliotece, ale może,przede wszystkim,praktykującym tantrykiem i mantra-siddhą, który znaczną część
roku spędzał nie na zarobkowaniu w swojej bibliotece, ale na praktykach duchowych i działalności charytatywnej.
I jeszcze jedna historia, pochodząca od pewnego człowieka spotkanego w w Maharasztrze.
Przy jakiejś okazji odwiedził bibliotekę losów w tamilskim Tambaram. Odszukiwanie jego liścia zajmowało już
trochę czasu, gdy w trakcie tych poszukiwań przybył do biblioteki pewien młody człowiek. Był dosyć niecierpliwy,
zależało mu na szybkim odczycie. I jego liść został szybko odnaleziony. Interpretator zaczął pośpieszny odczyt/wszystko
to w trakcie przyjmowania wcześniejszego klienta/, ale w pewnej chwili, gdzieś w połowie odczytu zatrzymał się.
I zaproponował, żeby młody człowiek zadzwonił do kogoś z rodziny,najlepiej jeśli będzie to ktoś starszy, a
najlepiej jeśli ktoś z rodziców. Jak zalecił tak młody człowiek zrobił i po chwili prowadzący odczyt rozmawiał z
ojcem młodzieńca, prosząc, by ktoś z rodziny, jak najszybciej przybył do Tambaram, do syna, czy też po syna. Ale
z różnych względów było to niemożliwe. A dwa dni później okazało się, że młodzieniec nagle zmarł. Nieoczekiwanie
dla wszystkich/nie był chory/. Ale nie dla interpretatora, który o jego śmierci wiedział już z liści i dlatego
chciał przyjazdu rodziców. Przeznaczenie tym razem odsłoniło swoje bardzowyraziste oblicze. A jak mawiał genialny
dżniani/mędrzec/ z Bombaju, Nisargadatta Maharaj alias Maruthi Kampali,wszyscy jesteśmy postaciami z filmu,
ale też w sensie najwyższej jogicznej mądrości", jego widzami i reżyserami zarazem. A każda rola jest dobra,
chociaż niektórym płacą trochę więcej za rolę niż innym.....
Mariusz Piotrowski.
|