|
ARTYKUŁY
Swami Vishwananda, młody mistyk o płomiennych oczach
motto
"Patrz w głąb siebie,
nie na zewnątrz.
Bóg jest w nas"
Bhagavad Gita
Przed zamkniętymi drzwiami kłębił się tłum - a może
raczej trwał w niezwykłej jak na tak wielkie skupisko ludzi ciszy i skupieniu. Tylko dzieci,
których ku mojemu zdziwieniu było dużo (i to tych małych - wręcz przedszkolaków) biegały i
podskakiwały od czasu do czasu - ale też jakoś dyskretnie. Wyraźnie wyczuwały atmosferę
oczekiwania. W tym oczekiwaniu nie było zniecierpliwienia. Odnosiło się wrażenie, że ci ludzie
- w różnym wieku i na różnym poziomie rozwoju duchowego staliby w ciszy - nie licząc czasu -
nawet parę godzin. Niektórzy wyglądali na zmęczonych, oddychali ciężko (panował przecież upał)
i z trudem dźwigali podróżne bagaże a jednak - o dziwo, uśmiechali się siebie. Znajomi witali
się serdecznie i ze zrozumieniem patrzyli sobie w oczy.
Kiedy otwarto wreszcie drzwi sytuacja nie uległa zmianie -
wchodzili niespiesznie, bez przepychanek. Każdy siadał, gdzie mógł. Ba, nawet ustępowano sobie
miejsca. To było bardzo znaczące. Po prostu ludzie ułatwiali sobie nawzajem dostępny w zatłoczonej
sali komfort. Tworzyło to szczególną atmosferę - przygotowywało na duchowe przeżycie, którego
oczekiwali. Większość nigdy dotąd nie miała okazji zetknąć się ze Swamim Vishwanandą - młodym
mistykiem z Mauritiusa, o którym się mówi, że budzi dusze i otwiera serca wzywając ludzi
wszystkich wyznań do zjednoczenia w braterskiej jedności z Bogiem - który stanowi cząstkę
każdego człowieka.
Na sali, do której wszedł w długiej, ciemnoniebieskiej
szacie, bez żadnych ozdób mógł liczyć na zrozumienie swojej idei. To się czuło. Usiadł powitany
chóralnie skandowaną mantrą. Tuż obok ołtarzyka, na którym obok portretu Matki Boskiej i Jezusa
umieszczono wizerunek Kriszny i Babaji. (I o dziwo, nikt nie protestował!)
Zagłębił się w medytacji i ci, którzy uprawiają tą
wspaniałą duchową "sztukę" poszli za jego przykładem. Reszta siedziała w skupieniu słuchając
starohinduskich pieśni religijnych. Dla większości ich słowa były niezrozumiałe ale dźwięki
trafiały do serc i płynąca z nich moc wibrowała ogromną energią.
Swami zakończył medytację i uśmiechnął się swoim
zniewalającym, ciepłym uśmiechem, który jeszcze bardziej rozjaśnił jego piękną twarz.
"On ma oczy anioła. Widzisz jak czule odnosi się do dzieci
a przecież na pewno mu przeszkadzają" - usłyszałam z boku wyszeptaną uwagę. Właśnie dzieci były
bardzo ważnym elementem tego spotkania. Były swobodne ale dziwnie grzeczne. Wiadomo, dzieci
wiedzą "najlepiej"". Wyraźnie polubiły Swamiego.
Nie będę streszczała przesłania, które Mistrz wygłosił -
po prostu apelował do ludzi prosząc o wzajemną miłość, tolerancję i zjednoczenie się z Bogiem.
Nie pamiętam, czy mówił długo - po prostu chciało się go
słuchać. Czas przestał się liczyć. Zanim poprosił wszystkich o wspólną medytację pokazał "mudrę
serca" i powiedział w jaki sposób należy oddychać. To były konkretne, praktyczne uwagi a jednak
też stanowiły część mistycznego przeżycia... Prosił dalej, by zamknąć oczy i zgrać rytm oddechu
z komplementacją symbolu "om" (dusza) lub krzyża. Ta medytacja to był dar. Stosowana codziennie
przywraca zdrowie zmęczonym sercom i zestresowanym umysłom. W czasie jej trwania odniosłam
wrażenie, że Mistrz przechadzał się wśród ludzi. Wyraźnie czułam, kiedy zbliżał się i oddalał,
czułam wręcz kontakt z jego szatą. Czy jednak rzeczywiście chodził po Sali? Ci, którzy na chwilę
otworzyli oczy twierdzili, że nie ruszał się ze swojego fotela. A jednak... Sądzę, że to jedna ze
zdumiewających umiejętności awatarów - do których zaliczany jest Swami Vishwananda. Najważniejsza
część spotkania - "darszan" czyli błogosławieństwo było jeszcze przed nami. Przecież przybyliśmy
po to, by je otrzymać - ale nikomu nie przeszkadzało, że przedtem słucha tradycyjnych religijnych
pieśni, że medytuje "wyłączając się" z biegu czasu. Dopiero prośba organizatorów spotkania,
aby kolejno podchodzić do Mistrza przerwała misterium otwarcia serc na subtelne wibracje spokoju
i miłości, które przygotowywały bezpośredni kontakt ze Swami.
Teraz można mu było w "cztery oczy" przekazać to z czym
każdy przyjechał na spotkanie. Nie przypadkiem nazwałam to spotkaniem w "cztery oczy". Była to
mowa oczu Swamiego i każdego z uczestników - dokonująca się w absolutnej ciszy. Nie było słów -
nie były potrzebne, a nawet były zbędne - gdy Swami pochylał się nad każdym i kładł mu na
miejsce trzeciego oka pomarańczowy "dipak". Przykładał jedną dłoń do czakry korony - drugą do
kręgosłupa u nasady szyi i patrzył w oczy. To był moment - gdy telepatycznie można mu było
przekazać swoje myśli i uczucia a często i wołanie o pomoc - wtedy większości na chwilę "urywał
się film" - do głosu dochodziła energia.
Jakość tej specyficznej chwili była nieprzewidywalna i
dla każdego inna, własna. Gdy mijała - Swami dawał każdemu mały woreczek "wibuti" - świętego
proszku awatarów i płatek róży - symbol piękna i życia.
Obdarowywani ustępowali miejsca kolejnym osobom i w
skupieniu, jak w transie szli do wolnych miejsc aby "dojść do siebie"". Wielu zasiadało do
medytacji, która często trwała godzinę i dużej. Ja po otrzymaniu "darszanu" medytowałam dwie
godziny. Nie patrzyłam na zegarek - kiedy wróciłam do rzeczywistości, było bardzo późno, ale
ciągle jeszcze przed Swami przechodził sznur czekających na błogosławieństwo. Rozejrzałam się
po sali - dziwnie rześka i silna mimo duchoty i głośno śpiewanych pieśni. Dostrzegłam wiele
znajomych osób, które przed spotkaniem zginęły w tłumie: ezoteryków, joginów, pisarzy, muzyków.
Stali w małych grupkach i szeptem rozmawiali. Podeszłam do jednej grupy, potem do drugiej,
znalazłam znajomych. Chciałam też poznać opinie tych, którzy po raz pierwszy uczestniczyli w
uroczystości "darszanu" i nigdy przedtem nie spotkali Swamiego. Byli tutaj i tacy, którzy
przyjechali z drugiego końca Polski, aby otrzymać "darszan".
"W zetknięciu ze Swami doznałam błogostanu" - zwierzyła
się znana astrolog Margot Graham. "Jego przesłanie jest teraz bardzo potrzebne współczesnym
ludziom. I mówi o nim tak przekonywująco. On naprawdę jest w stanie skierować ludzi na drogę
serca, wskazać piękno powszechnej miłości"
Pani Wiesława opowiada, że podczas spotkania cały czas
odczuwała subtelne i bardzo pozytywne wibracje . A sam Swami budził w niej ciepłe uczucia,
trafiał wnętrza jej istoty. Pani Grażyna - znakomity numerolog i propagatorka ayurwedy - podczas
bezpośredniego kontaktu ze Swamim czuła dziwny "błysk" - coś jak porażenie prądem. Po powrocie
do domu zapragnęła powąchać "wibuti". "To podziałało na mnie jak narkotyk" - opowiada. "Nie mogłam
przestać. A jednocześnie pojawiły się wizje jakby złotego wieku ludzkości" - przepełnione
wschodnim przepychem pałace w Indiach, wspaniałe stroje i cudowne tańce przy orientalnej muzyce.
A potem zobaczyłam pustynię - żółty, wręcz złoty piasek w jasnym świetle. To było cudowne". Wśród
moich rozmówców spotkałam też takich, którzy w chwili otrzymywania "darszanu" byli tak wzruszeni,
że nic nie zapamiętali. Wierzą, że z czasem przypomną sobie swoje odczucia a może spełni się
to, o co prosili Swamiego.
Chciałabym jeszcze dodać, że podczas tak długiego,
wielogodzinnego spotkania nikt nie wyszedł przed czasem i że nie spotkałam osoby, która by
żałowała, że zdecydowała się przyjść i siedzieć w przepełnionej, dusznej sali przy
akompaniamencie pięknej, ale na dłuższą metę bardzo męczącej, głośnej muzyki po to, by
zetknąć się z niezwykłą osobowością młodego mistyka, który otwiera serca i budzi dusze.
Oby obudził ich jak najwięcej.
Hanna Zofia Etemadi
|